Recenzja filmu

Ja, Don Giovanni (2009)
Carlos Saura
Lorenzo Balducci

Rozpusta popłaca

Osnowa fabuły będzie nam znana jeśli nie z lekcji historii, to z innych filmów: podboje Casanovy z jednej strony, Mozart i Salieri z drugiej. Ale w centrum zainteresowania umieszczono w filmie
Carlos Saura czuje się w teatralizowaniu filmu tak pewnie jak mało kto. We "Flamenco" czy "Krwawych godach" tancerze-aktorzy grali na scenie i poza nią, a przestawało mieć znaczenie, co jest "prawdziwym życiem", jeśli i tak każda z narracji była oparta na podobnym, melodramatyczno-poetyckim schemacie. W "Ja, Don Giovanni" Hiszpan nie umieszcza swojego bohatera tak jawnie w scenicznej rzeczywistości, ale podobnie przeplata życie i teatr, likwidując dychotomię pomiędzy grą a prawdziwymi emocjami, pomiędzy sztucznością a autentyzmem. "Ja, Don Giovanni" może pozornie wydawać się realistyczną opowieścią biograficzną. Ale nie bez przyczyny to operowy bohater, a nie autentyczna postać historyczna znalazła się w tytule.

Osnowa fabuły będzie nam znana jeśli nie z lekcji historii, to z innych filmów: podboje Casanovy z jednej strony, Mozart i Salieri z drugiej. Ale w centrum zainteresowania umieszczono w filmie bohatera, którego podręczniki i pamięć zbiorowa okrutnie pomijają albo co najmniej skazują na margines: to autor librett do kilku oper Mozarta (w tym "Don Giovanniego"), Lorenzo da Ponte. Gdy go poznajemy, jest ukrywającym się pod sutanną masonem i libertynem korzystającym ze wszelkich uroków XVIII-wiecznej Wenecji. Jednak jego czyny wychodzą na jaw i kościelni przełożeni w świętym gniewie skazują da Pontego na wygnanie. Za radą swojego przyjaciela Casanovy banita na nowe miejsce pobytu wybiera Wiedeń, "najnowocześniejszy dwór Europy". Dzięki listom polecającym zdobywa zaufanie nadwornego kompozytora, Antoniego Salierego, i… dostaje zamówienie na libretto do nowej opery Mozarta. Da Ponte stopniowo zyskuje uznanie jako artysta, poza tym pilnie pracuje na renomę wielkiego uwodziciela: poznaje miejscowe kurtyzany, wiąże się z pierwszą sopranistką Wiedeńskiej Opery. Jednak nagle w jego życiu pojawia się "Beatrycze" – piękna Anetta, w której zakochał się od pierwszego wejrzenia już w Wenecji. Jednak wówczas odrzucił możliwość jej poślubienia, ponieważ zdawał sobie sprawę z niestałości własnych uczuć.  

Reżyser pokazuje nam jednocześnie pracę librecisty i jego życie prywatne. Tekst "Don Giovanniego" zmienia się tak, jak zmienia się los da Pontego: do tekstu opery wprowadza drugą bohaterkę, ponieważ o rolę upomina się kochanka. Aby załagodzić kontrowersje, daje umoralniające zakończenie (za grzechy kończy się w piekle). I choć pomysł na "Don Giovanniego" wyszedł od samego Casanovy, to również w życiorysie librecisty bez trudu odnajdziemy zwierciadło tekstu opery. Co najciekawsze, w historii da Pontego nie będzie miejsca na morał i potępienie: jego miłostki zostaną wybaczone, a miłość po grób, w objęciach wybranki serca, okaże się możliwa. Spełnia się odwieczne dążenie do usidlenia Casanovy. Saura gra z oczekiwaniami widza, bo wbrew tytułowi opery ("Rozpustnik ukarany"), librecista nie musi płacić za swoje winy. Da Ponte ma coś z trzech bardziej znanych historycznych postaci, które przewijają się przez ten film: najpierw prowadził życie Casanovy, w Wiedniu stał się artystą, na pewno nie dorównującym geniuszem Mozartowi, ale mogącym być dla niego świetnym partnerem. A ostatecznie okazuje się być Dantem zakochanym jedynie w swojej Beatrycze.

"Ja, Don Giovanni" to również wizualny popis autora zdjęć Vittoria Storaro. Na szczęście pozostaje on w związku z fabułą i nie grozi nam przerost formy jak w "Fados" i "Iberii" (przy których Saura współpracował z innym operatorem). Kanały Wenecji o zmierzchu są tak filmowane, że od razu przenosimy się w inną, pozahistoryczną rzeczywistość. Lorenzo wchodzi na dwór wiedeński jak na scenę teatralną: dziedziniec jest namalowany na płachcie, a postaci zaczynają się ruszać dopiero chwilę po tym, jak ujmuje je kamera. Takie momenty potwierdzają wielkość Saury, choć niestety to za mało, by uczynić z "Ja, Don Giovanni" wielki film. Pozostaje erudycyjną, intertekstualną zabawką. A największą jego wartość stanowi sam fakt, iż twórca, nie bez przymrużenia oka, zadaje kłam temu, że grzesznik musi być ukarany.
1 10 6
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Czy można nakręcić ciekawy film o operze? Ingmar Bergman, Franco Zeffirelli, a ostatnio Kenneth Branagh,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones